piątek, 30 kwietnia 2010

Zmiana adresu

Po prostu powiedziałaś: tak właśnie mieszkam,
to mój most, moje krzesło i brama, ale żaden klucz
nie pasuje jak ulał – za oknem przebudzona ulica,
ciepło, które czujesz bije
od latarni.

Chodziło o kolor butów, a może
płaszcza, nie pamiętam, której z nas bardziej
zależało, żeby trzasnąć
drzwiami samochodu w środku miasta.

Zniszczyć iluzję?



Rozstałyśmy się,
chociaż długo byłam pewna,
że idziemy tą samą ulicą.

Szłyśmy innymi, jedna
była ślepa.

                                              autorka:  Trude Semb

środa, 28 kwietnia 2010

Posmak

Obok ciała rozsypali mak, żeby czyhający na duszę
mogli liczyć ziarna. Do trumny włożyli figurki
z imionami tych, za którymi tęskniłam.

Poszukiwanie utraconego domu zabrało mi sen. Miejsca
były zajęte, nawet pod mostem, w knajpie albo na stacji
benzynowej. Kiedyś kobieta ze straganu proponowała mi tarota
i bulion, szeptała: "przepalona żarówka nie da światła,
nie każdego faceta nazwiesz ojcem twojej córki".

Bliscy krewni nie lubili morza, przerażał ich
inny język i w obcym kraju, zimne noce.

Niczego nie zmienię; wszystko przemija, także pamięć
o tym, że do ubrania zmarłego wpinają igłę.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Paskuda

Zaraz po urodzeniu dało się zauważyć,
że nic w jej twarzy nie pasuje: nos do oczu,
a usta do nosa i kiedy podrosła to jeszcze
te chude nogi.

Recytowała Pater Noster, potem biegła do lustra.
Na spowiedzi wyznała, że przeklęła ciotkę, ale
już nie pamięta czy grzech był ciężki.

Ksiądz udzielił rozgrzeszenia i dodał,
że każdy musi nieść swój krzyż jak Jezus.
Nie zrozumiała - przecież On nie był brzydki.

Zła

Podrzucała żyletki, półkola czerwonych
bransolet, lśniła nimi
aż zamierał oddech; miała własne Azione Sentimentale,
próbę cierpienia i bólu ciała jak włoska artystka
Gine Pane.

Czekając na zachód słońca zamykała powieki -
rubinowymi kropelkami
tlił się żal - przynosili jej bukiety róż, od których
odrywała kolce.

Dziś, dziewczyny o wklęsłych brzuchach
chowają w pępku eksplozję świecidełek -
w świątyniach drżącym z zimna jezuskom
farbują loki.




piątek, 23 kwietnia 2010

Refleksy

Obiecałeś mi niedzielne popołudnie,
spędziliśmy je rzucając plażową piłkę -
okrągła, pozbawiona ostrych krawędzi,
nie kaleczy.

Ci, którzy patrząc na mnie wykrzywiają
twarz, widzą siebie. Nie dowierzają, że skończyła się
piosenka.

Żebyś dopłynął, ustawiłam krzyże
masztów, naciągnęłam
żagiel.

Na nadgarstku pozostały rozwiązane
sznureczki bransoletki. Wyszłam z tego
miejsca, gdzie nakleili
klepsydrę. Jestem wolna od najgorszych przekleństw,
podskakuję jak piłka.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Sengul Guvercile, Æresdrab, (fragment książki w tłumaczeniu z języka duńskiego p.t. " Morderstwo w imię honoru"

1


Tak do końca nie wiem, dlaczego wpuściłam tego dziennikarza do domu. Dlaczego, kiedy poprosił mnie o chwilę rozmowy o mojej
książce, pozwoliłam temu obcemu człowiekowi rozdrapać z trudem zabliźniającą się ranę, zamiast po prostu, wyrzucić go za drzwi.
Przez te wszystkie lata chciałam jedynie zapomnieć, ale on
przyszedł w takiej chwili, gdy powoli zaczynałam zdawać sobie sprawę, że nie mogę już dłużej uciekać, że nie ma na świecie miejsca, w którym mogłabym się bezpiecznie schronić. Ból i lęk nigdy mnie nie opusza,
ale muszę nauczyć się z tym żyć i przestać uciekać. Jednego jestem
pewna, żaden mężczyzna nie zrujnuje mi życia bardziej niż mój własny ojciec.

To prawda, nie jestem sama, więcej niz 400 Dunek pochodzenia etnicznego żyje w "podziemiach", w ciągłej obawie przed zemstą.
Nie uciekają przed płatnym mordercą, uciekają przed najbliższymi, przed własnymi rodzicami, braćmi, kuzynami, przed tymi, którzy sądzą, że przemoc, gwałt i zabijanie, to jedyna droga do zachowania tradycji. Ukrywają się przed tymi, dla których zachowanie dobrego imienia stanowi wiekszą wartość niż życie człowieka. Niesamowite jak takie myślenie zupełnie nie konweniuje ze stojącym na bardzo wysokim poziomie rozwoju demokracji, myśleniem duńskiego społeczenstwa.

Przeciętny Duńczyk, nie chce albo nie potrafi zrozumieć "nowych obywateli", tych którzy przenieśli ze starej ojczyzny swoje zwyczaje, tradycję, i choć zmienili miejsce zamieszkania, nie potrafilą, a co najgorsze nie chcą zmienić swojej mentalności. To właśnie brak zrozumienia i akceptacji sprawia, że czując się obco i zle w nowej ojczyźnie, zamykamy się we własnej społeczności, budując jeszcze większe granice i bariery. My, młodsze pokolenie, nie mając żadnego wsparcia z zewnątrz, siłą rzeczy jesteśmy narażeni na inerwencyjne działanie najbliższych, którzy wymuszają na nas presje życia według zasad przeniesionych z kraju naszych przodków. Pozwalamy im manipulować naszą przyszłością.

W roku 1985 straciłam największą miłość mojego życia. To moja rodzina go zabiła. Odpowiedzialność za to leży po obu stronach. Moja rodzina bardzo mnie zraniła. Tego, co się stało nie sposób zapomnieć, jeszcze trudniej przebaczyć, ale wiem, że to co zrobili, zrobili za zezwoleniem
duńskiego prawa i cichym zezwoleniem ludzi.
Kiedy poszłam na policję, prosząc o pomoc i ochronę, wysłano mnie do instytucji, która nie potrafiła mi pomoc, nikt nie próbował ze mą
rozmawiać, nie zrobiono niczego, żeby zapobiec tragedii. Nikogo nie interesowało, co dzieje się w czterech ścianach naszego domu.
Dla wielu mlodych dziewcząt i chlopców, ale przede wszystkim dziewcząt - bitych i maltretowanych, takie życie to chleb powszedni.
Żadne z nas tak naprawdę nie miało dokąd uciec przed znieważaniem i wymuszaniem na nas sila posluszeństwa jak nam ciągle powtarzano -
wszystko to w imię honoru.

Dlaczego w duńskim prawie nie ma paragrafu, który pozwolilby ofiarom przemocy bronić się przed atakami najbliższych na drodze sądowej?
Jak wytłumaczyć 16 letniej Dunce tureckiego pochodzenia, szukającej pomocy w domu dla kobiet, które są ofiarami domowej przemocy,
że nie ma takiego prawa, które mogłoby ją rzetelnie ochronić
przed własną rodziną, przed która tu się właśnie schroniła. Dlaczego z łatwością ją odnleziono, bo pani z opieki społecznej naruszyła
obowiązek tajemnicy i zdradziła miejsce jej pobytu przyszłym oprawcom? Jak może pomóc jedynie tłumaczenie, że nie powinna się bać, że powinna wrócic do domu, bo nic jej nie grozi? Gdy rodzice właśnie podpisali
w jej imieniu intercyzę małżenską i za kilka dni, zgodnie z tradycją, dziewczyna wyjedzie z Danii na krótkie wakacje, żeby zawrzeć związek małżenski z nieznanym, obcym jej mężczyzną...
Ta dziewczyna nie potrzebuje rodziców zastepczych ani próżnego gadania, gdy błaga o natychmiastową pomoc tu i teraz. Kiedy błaga o szansę na stworzenie bezpiecznych warunków do życia z dala od własnej rodziny.
Gdzie jest paragraf, który ją, zastraszoną i zrozpaczoną ofiarę ochroni przed czyhającymi na nią katami? Gdzie jest paragraf, na mocy którego
można ukarać tych, którzy dzialają bezkarnie w taki sposób, że już nikt, kto zniszczyć jej życie nie odważy się do niej zbliżyć? Dlaczego nie ma nikogo, kto mogłby tym dziewczynom udzielić pomocy w rozpoczęciu nowego, godnego życia, sprawić by przestały się bać, bodaj przez chwilę?
Prawda jest taka, że tej pomocy nie otrzyma ze strony duńskiego społeczenstwa, nikt jej takiej pomocy nie udzieli. Czyżby słowo "honor"
było przez Duńczyków zapomniane , bo w naszej społeczności ma wielkie znaczenie. Dla naszego pokolenia, pokolenia żyjącego w tym kraju, nadal jeszcze oznacza "życie albo śmierć".
W wielu rodzinach wszystko staje w miejscu, kiedy syn albo córka
zechce funkcjonować tak jak jego duńscy rówieśnicy.
To katastrofa - takie zachowanie potraktowane jest jak próba złamania ustalonych odwiecznie wzorców, jak próba pozbawienia głowy domu,
czyli ojca, możliwości bezwzględnego decydowania o wszystkim, traktowane jest jak chęć odebrania mu władzy absolutnej. Najmniejszy przejaw
zintegrowania się ze społeczeństwem duńskim uważany jest za karygodną chęć pozbawienia rodziny mocnych, scalających ją korzeni, pozbawieniem
wszystkich jej członków możliwości normalnego funkcjonowania, a co za tym idzie, życia zgodnie z tradycją, dla której najważniejszy jest honor.
Doświadczyłam tego na własnej skórze. To moja rodzina zamordowała człowieka, którego kochałam. Nieważne, że nie był Duńczykiem,
że pochodził z Turcji, po prostu chłopak ten nie pasował mojemu ojcu.
Żadna z nas nie ma prawa do osobistego wyboru, to godzi w tradycję, naraża rodzinę na utratę honoru, dlatego ten , którego pokochałam
musiał być zgładzony.

*

Zawsze będę go kochać, bez znaczenia jest uplyw czasu, ta książka
jest o nim, o nas, o naszej miłości. Ale pisałam ją rownież
z myślą o tych dziewczynach, które tak jak ja cierpią z tego
samego powodu. Może uratuję je przed koszmarem, którego boleśnie doświadczyłam?
Czasem zastanawiam się, dlaczego właśnie ja podjęłam taką,
a nie inną decyzję. Dlaczego dokonałam takiego wyboru? Nie mam
złudzeń, rozumiem, że jedna książka nie zmieni świata z dnia
na dzień, nie przyczyni się do zmiany przepisów w ustawodawstwie
duńskim, nie zmieni ludzkiego myślenia...
Mam jednak nadzieję, że może komuś otworzy oczy na problem emigrantów, Turków, Pakistańczyków i innych etnicznych spoeczności,
może dzięki temu, uda się nam zbudować inną, bardziej przyjazną przyszłość?
Chciałam podziękować Thomasowi Stokholmowi i Mice Misatratii z "Bastardfilm", bo to właśnie oni zapukali do moich drzwi,
żeby mnie wysłuchać.

Dziękuję też Josefowi, który bardzo mnie wspierał w trakcie pisania tej książki. Specjalne podziękowania dla redaktora Erika Barfoeda z wydawnictwa "Aschehoug" za to, że pozwolił mi opowiedzieć historię mojego życia. Gorąco dziękuję Mette Hilden za to, że właśnie ona, Dunka, postawiła mi tak wiele trudnych pytań.


PROLOG


Przechadzam się wśrod wysokich traw wyrastających pomiędzy kamieniami.
Oglądam napisy - pełno imion i dat. Szukam jego grobu. Moje usta bezgłośnie szepczą słowa modlitwy za umarłych.
Tu, na tym cmentarzu, pochowani są mężczyzni, którzy walczyli
o honor i dobre imie rodziny, wszyscy byli bardzo religijni.
Z pewnością, każdy z nich trafił do raju.
Czuję zniechęcenie, tak dlugo nie mogę znaleźć miejsca, w którym
został pochowany ten, którego pokochałam.
Zwykle każdy robak wzbudza we mnie obrzydzenie, ale teraz nie myślę
o tym, odgarniam wysokie trawy, przechodzę od grobu do grobu,
szukam napisu. Słońce pali odkryty kark, nie wiem ile czasu
już się tutaj błakam. Chciałabym, żeby jego grob był najpiękniejszy,
żeby leżał pochowany na honorowym miejscu, tam właśnie, gdzie
spoczywają zwłoki bohaterów.
Wołam jego imię, proszę, żeby dał mi znak. Przecież przyjechałam
tutaj, by go odnaleźć. Po tylu latach chciałam z nim porozmawiać
i wreszcie pożegnać, może przez to uwolnić się od dręczących mnie
myśli o nim, o nas?
Stara kobieta pojawiła się nagle, szła w moim kierunku, chustka
okrywała szczelnie jej głowę, ukrywała twarz przed słońcem.
Gdy podeszła bliżej usłyszałam szept - " Idź wzdłóż tej dlugiej
alejki"....
Chciało mi się pić, grzało niemiłosiernie. Na końcu alei w promieniach słońca ujrzałam małego chłopca, który trzymał w ręku cienka gałązkę
i coś nią rysował na ziemi. Usłyszałam jak cicho nuci jakąś melodię.
Gdy chłopiec nagle zniknął, pomyślałam sobie, że chyba coś niedobrego
stało się z moją głową.

Tak, to jest to miejsce, tu są groby zwykłych ludzi, mój ukochany
nie mógł zostać pochowany wśród bohaterow, dla wszystkich był tylko zbuntowanym, młodym chłopakiem, który walczył o prawo do miłości,
dlatego zginął. Ogarnia mnie dziwne uczucie, wielokrotnie czytam
litery układające się w jego imię i nazwisko. Nie mogę do końca
uwierzyć, że to jego grób - czytam: Hasan Boyaci, 1969 - 1985.
Nikt nie zaopiekował się jego grobem, nie ma kwiatów, żadnego
śladu, że ktoś tu przychodził, bodaj na chwilę.

Zasadzę krzew białej róży jako symbol wolności i czerwonej,
która symbolizuje miłość. Niech kwiaty okryją to, co straciłam.
Siadam na trawie, wyciągam ręce do Allacha, dziękuję, że jestem
tutaj i proszę o opiekę nad Hasanem. Proszę o niebo dla niego
i spokój. Dotykam palcami czoła, ten gest symbolizuje łączność
między mną a Allachem. Moje ciało drży, tyle się w nim nagromadziło
smutku i łez przez minione osiemnaście lat.

Płacząc rozmawiam z ukochanym. Przyrzekam, że się jeszcze kiedyś
spotkamy, i że ciągle go kocham... Mam ze sobą papierową torbę,
palcami próbuję wykopać trochę ziemi, kilka grudek chcę zabrać
ze sobą do Danii.
W hotelowym pokoju umęczona, padam na łóżko, co za ulga. Za oknem
pada deszcz, zamykam oczy i pozwalam myślom swobodnie krążyć,
nie czuję już bólu ani strachu.


Rozdział pierwszy



Jak tylko przyjechaliśmy do Danii, wprowadziliśmy się do dwupokojowego mieszkania, niedaleko dworca autobusowego w Aarhus. Minęło wiele
dni zanim moje starsze rodzeństwo nieśmiało wyszło z mieszkania,
a dopiero po miesiącu mój brat Erkan, ja i moja mama, odważyliśmy
się na krótki spacer ulicami miasta. Wcześniej z okna naszego
mieszkania patrzyłam jak Duńczycy spieszą się do autobusu, pedałują
na kolorowych rowerach. Przyglądałam się samochodom; w Turcji nie widziałam nigdy tak wielu aut na ulicach. Tam, skąd przyjechałam,
snuły się wozy konne, albo ludzie przemmierzali drogę na grzbiecie
osła. Moją pierwszą myślą o Duńczykach była myśl, że oni straszliwie
się spieszą, że nie chodzą, a prawie biegną w swoich dziwnych, choć przyznam, bardzo mnie fascynujących strojach.
Dziwiło mnie, że tyle kobiet nosi spodnie, nawet starsze panie,
i że mają na głowie zawiązane z jasnych włosów kucyki. Mogłam
godzinami się przyglądać śmiesznie podrygującym podczas jazdy
na rowerze warkoczom i końskim ogonom. Wszystko na co patrzyłam,
było dla mnie nowe i bardzo zabawne. Nawet zapachy były inne,
od dziecka wdychałam zapach ziemi, zapach zwierząt domowych,
a tu zzewsząd otaczał mnie zapach miasta, nieznanego, obcego miasta.
Prawie wszyscy cudzoziemcy, którzy przybyli w latach siedemdziesiątych
do Danii pracowali, podobnie jak mój ojciec, w fabrykach albo
na budowach. Turcy zostali zaproszeni przez duński rząd,
bo potrzebowano siły roboczej i w cenie byli pracownicy, którzy
nie bali się ciężkiej, żmudnej pracy. Nikt nie przewidział, że po skończeniu robót, większość z nich zechce pozostać. Zdecywowali nie wracać do rodzinnych przeważnie wsi, ponieważ byli wynagradzani
całkiem dobrze i mogli połowę z tego co zarobili, przesyłać
do swojego kraju, pozostała cześć spokojnie wystarczała im na życie
w Danii.

Mój ojciec długo nie mówił po duńsku, ale robił zakupy, ponieważ
moja mama bała się wyjść na miasto. Wtedy nie było jeszcze tak
jak dzisiaj lokalnych tureckich sklepików z owocami i warzywami.
Któregoś dnia ojciec kupił krem Nivea, myśląc, że to jest masło;
zjedliśmy chleb posmarowany kremem i wszyscy bardzo się pochorowaliśmy...
Nienawidziłam mojego ojca za to, że ściągnął nas do tego dziwnego
kraju, którego sam w nie znał i w ogóle nie potrafił się w nim
poruszać.
Pamiętam jak po kilkunastu dniach naszego pobytu w Aarhus moja mama patrząc przerażona na zakupy, które przyniósł ojciec, podniosła
w górę ręce jak do modlitwy i zaczęła przeraźliwie zawodzić -
"opuściłam swój kraj i dlatego teraz do końca moich dni będę za karę
jadła spalony chleb!"

Ja i reszta rodzeństwa milczeliśmy przerażeni, gapiąc się jak
sroka w gnat na ciemny, razowy chleb. Po tym incydencie mój ojciec
nigdy więcej nie kupił "duńskich czarnych kromek". Chleb piekliśmy
sami. W miesiąc po naszym przybyciu do Aarhus wprowadziła się do nas
nasza ciotka z mężem i dwojgiem dzieci. Fadima była siostrą przyrodnią mojej mamy, zaś jej mąż był bratem rodzonym mojego taty, miał na imię Mehmet. W małym, dwupokojowym mieszkaniu, gnieździlo się teraz
jedenaście osób. Wszędzie stały łóżka i był tak straszliwy hałas i harmider, że nie słychać było własnych myśli. Moja mama z tęsknoty za swoim krajem codziennie płakała. Nieustannie tęskniła za domem, przyjaciółmi i za rodziną w Turcji.
Brakowało jej naszych warzyw, przypraw a przede wszystkom wolności...
Siedem lat żyła bez swojego męża, który pracował wtedy w Danii,
opiekowała się dziećmi, dużo pracowała - w domu i przy dzieciach jest wiecznie coś do zrobienia. Ale nawet bez męża nigdy nie czuła się
tak samotnie jak tutaj, w Aarhus..
Pokrzykiwania i wieczne kłótnie z ojcem sprawiały, że my, dzieci,
czuliśmy się totalnie zagubieni, nie rozumieliśmy wielu spraw,
które się wokół nas rozgrywały. Ja także tęskniłam za moją babcią, przyjaciółmi, a najbardziej za przyrodnim bratem, Ibrahimem.

Urodziłam się w Sarkusla. W centrum miasta były sklepy, kilka
resteuracji, herbaciarnie. W całej naszej społeczności nie było
widocznych różnic, określonych pozycją czy statusem ekonomicznym.
Nasza rodzina nie należała ani do bogatych, ani do biednych. Mój
ojciec był hodowcą owiec, wiec powodziło nam się nienajgorzej.
Sprzedawał warzywa, owoce; raz w miesiącu pakował na wózek produkty
i sprzedawał na bazarze w centrum miasta. W tym niewielkim
społeczeństwie wszyscy się dobrze znali, każdy był jakoś ze sobą
rodzinnie powiązany, skoligacony. Naturalnym zjawiskiem były
małżeństwa kuzynek z kuzynami lub wujkami. Małżeństwom aranżowanym
przez rodziców nikt się nie dziwił. To oni znajdowali dla swoich
dzieci, najodpowiedniejszego partnera. Do rodziców "wybrańca"
wysyłało się przedstawiciela najbliższej rodziny - ciotkę czy wuja,
którzy oświadczali się w imieniu córki lub syna. Oświadczyny
porzebiegały w kilku etapach: najpierw kilkakrotnie spotylkały się
ze sobą rodziny, którym zadaniem było omówienie głównie szczegółów dotyczących ślubu i posagu, a potem, w trakcie ostatniej wizyty,
brali udział również "narzeczeni".
Mój ojciec był dziewięć lat starszy od mojej mamy, która wcześniej
już była zamężna i urodziła w tamtym związku troje dzieci.
Choć to nieliczny przypadek w małżeńswach zaaranżowanych, pierwszy mąż mojej mamy był jej wielką miłością i kiedy umarł moja mama cierpiała
długie lata...

Związek małżeński moich rodziców był fiaskiem, moi rodzice nigdy
się nie pokochali. Mama bardzo długo zwlekała z decyzją ponownego
wyjścia za mąż - ojciec słał swatów aż cztery razy. Według tradycji oświadczyny ponawia sią kilkakrotnie, jakkolwiek pierwsze zawsze są
odrzucane, natomiast przy kolejnych zwykle dochodzi do zaakceptowania propozycji, bowiem, nie może zajść podejrzenie, że z oblubieńcem lub
oblubienicą jest coś nie w porządku...

W głębi serca mama nigdy nie chciała ponownie wyjść za mąż,
nie lubiła Nuriego, mówiła, że jego oczy są złe, mroczne i
przeczuwała, że jest despotą, ale rodzina nie dawała jej spokoju.
Była za słaba, nie potrafiła oprzeć się naciskowi najbliższych.
Przez wszystkie lata ich małżenstwa nie sprzeciwiła się mężowi
ani razu, spelniała bez najdrobniejszego bodaj oporu wszystkie jego zachcianki albo rozkazy. Z tego związku narodziło się pięcioro dzieci,
ja przyszłam na świat jako czwarta.

Z dzieciństwa pozostało mi kilka wspomnień. Najlepiej pamiętam mamę budującą dom. Kamienie, które dźwigała - warstwa po warstwie rosły
w mur, potem tak samo powstała obora dla naszych dwóch krów. W domu
nie było pokoi przeznaczonych tylko dla dzieci, ale mówiąc szczerze,
nigdy ich nie pragnęliśmy, bo nasze życie głównie toczyło się na zewnątrz...

Pamiętam, że zajadałam się winogronami, przepadam za nimi do dziś.
Kiedy je dostawalam, mama mogła zająć się pracą, była pewna, że
nigdzie nie ucieknę, gdy siedziąc i gapiąc się na to co robiła,
wypychałam buzię wielkimi, soczystytymi, zielonymi kulami.
Lubiłam nasz stary dom nie tylko dlatego, że wybudowała go moja
mama, ale głównie dlatego, że czułam się w nim bezpiecznie. Było
nam razem z moim i przybranym rodzeństwem wesoło i dobrze.. Ponieważ
mama zawsze była zapracowana, starsze dzieci opiekowaly się młodszymi.
Ja dość późno nauczyłam się chodzić, jeszcze później, bo dopiero mając cztery lata, mówić. Mój dużo ode mnie starszy, przyrodni brat Ibrahim
był już żonaty, ale odwiedzał nas nieomal każdego dnia. Pamiętam nasze wspólne zabawy. Ibrahim był kelnerem i kiedy przychodził do nas z wizytą kieszenie jego spodni wypchane były smakołykami, którymi obdzielał sprawiedliwie młodsze rodzeństwo. Kiedy przynosił je w „czarodziejskich torbach" tylko mnie wolno było, jako pierwszej, do nich zajrzeć. Napawało mnie to wielką radością i dumą. Bardzo ostrożnie badałam ich zawartość. Ibrahim był najbardziej wesołym i najzabawniejszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek w życiu spotkałam. Przepadałam za nim, nawet jeśli się
ze mna drażnił i wkładał do moich ust winogrona, gdy właśnie
zasypałam....
Już o świcie pianie kogutów budziło miasteczko do życia. O godzinie
wpół do szóstej rano głos muezina z wieży meczetu wzywał wiernych
na modlitwę. Po modlitwie mężczyźni wychodzili do pracy a kobiety zajmowaly się dziećmi i domem. Późnym popołudniem kobiety wpadały
po sąsiedzku do siebie - wspólnie szyły, haftowały i przede wszystkim plotkowaly. Wokół naszego domu zawsze ktoś się kręcił: rozgadane
sąsiadki, ich bawiące się dzieci...
W czasie ostrych zim zbieraliśmy się całą gromadą w domu. Siadywaliśmy
na podłodze, na poduszkach i jedliśmy tłuste jedzenie, mocno doprawione
rozgrzewające potrawy z mięsa jagnięcego lub wołowego, zajadaliśmy
się też oliwkami i owczym serem. Do tego piliśmy czarną jak noc
i bardzo słodką herbatę. Serdecznym rozmowom nie było końca. Mama
była szanowaną, mądrą kobietą, mimo że była analfabetką i nigdy nie chodziła do szkół jednak to właśnie do niej
przychodziły inne kobiety po poradę lub pomoc w kłopotach, potarafiła
jak nikt znaleźć sposób na zmartwienia, to ona znała przepisy na
smaczne dania, wiedziała jak zaradzić czy leczyć chorobę. Latem gromadziliśmy się na zewnątrz, uwielbiałam kłaść się na plecy
i przyglądać gwiazdom, szum niekończących się rozmów kołysał
mnie do snu. Nigdy potem nie czułam się tak szcześliwa i
bezpieczna.
Ojciec wyjechał w 1969 roku najpierw do Niemiec, wtedy Zachodnich
i potem do Danii. Długo go nie było. Któregoś dnia, w trakcie
śniadania, do naszego domu wszedł nagle jakiś obcy mężczyzna.
To był mój ojciec. Nie widzieliśmy się tak długo, że żadne z dzieci
go nie rozpoznało, ale on nie podszedł do któregoś z nas, nikogo
nie uściskał, nie pocałował na przywitanie. Jedyne co zrobił, to nakrzyczał na nas, że mama nie wyszła mu na spotkanie. Akurat nie było
jej w domu , bo wyszła do chorej kuzynki z przygotowanym dla niej jedzeniem. Skąd mogła wiedzieć, że ojciec właśnie wtedy się pojawi,
nie zawiadomil przecież nikogo o swoim przyjeździe. Kiedy ochłonął
wziął mnie na chwilę na kolana. Bałam się go tak bardzo, że szybko wywinęłam się i ukryłam za domem. Wróciłam z mamą i wtedy rozpętała
się straszna awantura - ojciec okropnie krzyczał, szturchał i nam wygrażał. Bezradnie patrzyłam jak brutalnie bije mamę pięściami.
Dni, zanim ojciec znowu wyjechał, mijały w jakiejś nienaturalnej
ciszy. Każdy bał się go rozlościć, rozmawialiśmy szeptem i tylko
wtedy, gdy było to konieczne. Ojciec wściekał się bez powodu,
nic mu się nie podobało. Cokolwiek zrobiliśmy wpadał w gniew,
wszystko go denerwowało: śmiech, krzywo zawiązana chustka, oskarżał
nas, że złośliwie chowamy przed nim przedmioty, których właśnie
w tej chwili potrzebował ...
Pewnego dnia moja mama krzycząc, wybiegła z sypialni, jej ubranie
było w strzępach. Wtedy nie rozumiałam co się stało, jednak
instynktownie czułam, że dzieje się coś złego. Ojciec jak rozjuszony
byk gonił mamę po całym domu, kiedy ją wreszcie dopadł zaczął
ją szarpać i bić.
Gdy próbowałam go powstrzymać dźgnął mnie w plecy śrubokrętem.
Po wielu latach mama przyznała się, że wtedy jej własny mąż chciał ją zgwałcić. Ojciec przyjeżdżał do nas kilka razy w roku, jego wizyty
były dla nas koszmarem. Ludzie wiedzieli jaki ma temperament, bali
się nas wtedy odwiedzać. Niecierpliwie czekaliśmy kiedy wreszcie
wyjedzie.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Powinienem być taksówkarzem - tłumaczenie wiersza duńskiego poety Dan Turèlla

Jeg skulle have vaeret taxachauffór

Af Dan Turèll


Aah, jeg skulle have vaeret taxachauffór
Pludselig kan jeg se det -
Jeg skulle have vaeret taxachauffór!
Jeg ville have siddet der ved rattet
vaere hjemme og paa arbejde samtidig
som i et sneglehus
eller som den perfekte vaertshus-vaert -
Jeg ville sidde ved siden af kunden
adskilt af askebaeger og knirkende gearstang
og jeg ville sidde rank og rolig som en rutineret rotte -

Og jeg ville hygge om kunderne -
Jeg ville fortælle dem opmuntrende nyt fra vejrmeldingen
(jeg ville have radioen gaaende hele dagen
og maaske endda termokande) -
Jeg ville give dem raad og tips
om hvor de skulle gaa hen efter hvad
og hvor de kunne finde det samme billigere
og hvor de kunne finde det samme med musik -
Jeg ville anbefale dem en god restaurant en god tandlaege en god revisor en god revy
Jeg ville stille forslag til deres tipskuponer
og mindes bronze-holdet fra '48 eller Fiffer-Revyerne sammen med aeldre kunder
og dem fra provinsen ville jeg anvise passende hoteller
Jeg ville hjaelpe dem alle sammen med deres problemer
Jeg ville have próvet det samme
fra spiritus til skilsmisse, fra stress til schizofreni
og jeg ville vaere medfólende
og jeg ville próve paa ikke at vide bedre

Og jeg ville vaere en ren djaevel i Indre By-trafikken!
Jeg ville vide exactly hvor og hvornaar
jeg kunne tage hjórnet paa to hjul
Jeg ville kalkulere trafikken undervejs
som i et skakspil
Jeg ville laegge min taktik
som en 6-dages rytter i feltet
før hvert eneste lyskryds
Jeg ville kende alle genvejene og smuthullerne
Jeg ville behandle rattet som min egen haand
Jeg ville naadeslóst gennemskue de andre bilisters fortvivlede manóvrer
og til enhver tid kende deres position i banen
og jeg ville ikke tøve med at kritisere deres kørsel -
Jeg ville hójt og underholdende kommentere den
mens jeg selv causerende kórte nonchalant perfekt
med én finger paa rattet
hele byen igennem
i al slags vejr
paa alle tidspunkter af dógnet
med alle mulige mennesker af alle aldre kón og slags
rige folk
fattige folk
glade folk
gale folk
drukne folk
druknende folk
dóende folk
fódende folk -

Og jeg ville smile til dem alle sammen
og indrómme at det var for galt
at det var strenge tider
men at det jo nok alligevel gik
saa laenge man ikke mistede humóret -

Og en gang imellem
Maaske én gang om maaneden
ville jeg være gloomy og nedstirrende
og sort og skumlende og misantropisk og maanesyg og mistaenksom
og se ud som om jeg ventede at alle ville slaa mig ned bagfra
eller i det mindste løbe fra regningen -
Dén dag ville jeg raabe og skrige sjofelheder og skaeldsord mod alle byens andre biler
og den dag ville jeg kun le indvendigt -
Og morgenen efter ville jeg paa ny
og mindst en maaned frem
vaere den samme go'e gl. almindeligt afholdte chauffór
"Taxa-Turèll"
som de ville kalde mig -

Aah jeg kan naesten ikke vente!
Naar jeg blir stor vil jeg vaere taxachauffór!
I mit naeste liv vil jeg maaske blive taxachauffør - ENDELIG!

Powinienem być taksówkarzem

Ach muszę być taksówkarzem
Nagle zauważyłem że powinienem
być taksówkarzem!
Siedziałbym za kierownicą
w domu i w pracy jednocześnie
jak w muszli ślimak
albo może jak doskonały gospodarz knajpy
Chciałbym rozsiąść się przy kliencie
oddzielony popielniczką i skrzypiącą dźwignią biegów
wyprostowany spokojny podobny do typowego szczura -

Byłbym zadowolony z każdego pasażera -
Przekazywałbym najświeższe wiadomości wraz z prognozą
pogody (oczywiście przez cały dzień słuchałbym radia
i myślę że zabrałbym ze sobą termos)
Chciałbym każdemu dawać rady i wskazówki jak typować
na wyścigach albo
w innych grach hazardowych i odpowiadałbym
W którym kierunku pójść w jakim celu
oraz gdzie można znaleźć coś taniego
albo fajnego tylko z muzyką -
Polecałbym dobrą restaurację dobrego stomatologa dobrego księgowego dobre przedstawienia
dyskretnie proponowałbym jak wypełniać kupony angielskiej loterii
wspominałbym brązową drużynę z 48 roku lub ze staruszkami
wspaniałe Fiffer-Revyerne
a tym z prowincji zaoferowałbym wygodne hotele
Pragnałbym pomagać ludziom w rozwiazywaniu problemów
jakbym tego samego próbował sam ze sobą
z wódką z rozwodem i wszystkim począwszy od stresu do schizofrenii
współczująco
niech nie myślą że wiem lepiej

I mógłbym być diabłem wewnątrz największego ruchu w centrum miasta!
Dokładnie wiedziałbym gdzie i kiedy
na dwóch kołach forsować róg ulicy
Skalkulowałbym każdy ruch
jak w grze w szachy przygotowałbym taktykę
Ja sześciodniowy rycerz wsród innych
na każdym skrzyżowaniu
Chciałbym poznać wszystkie objazdy dziury
Na własną rękę panowałbym nad kierownicą
Bezlitośnie odkryłbym tajemnicę niepewnych manerwów innych kierowców
w każdej chwili znając swoje miejsce na drodze
nie wahałbym się krytykować jazdę szoferów -
Komunikowałbym im to głośno samemu nonszalacko
z perfekcją z jednym palcem na kierownicy przejeżdżając
ulice miasta
w różnych warunkach pogodowych
I nieważne jaka pora dnia
z osobami w różnym wieku płci hierarchii
społecznej
z bogatymi
biednymi
szczęśliwymi
stukniętymi
pijanymi
tonącymi
umierającymi
narodzonymi -

Szczerzyłbym się do wszystkich
i przyznawałbym rację przytakując że krzywdzące trudne czasy
Ale jakoś idzie
dopóki nie traci się dobrego humoru -

Od czasu do czasu może raz w miesiącu
pragnałbym być ponurym typem lunatykiem mizantropem
i podejrzewać
że wszyscy chcą mi zadać cios w plecy
lub co najgorsze uciec nie zapłaciwszy
rachunku
Tego dnia chciałbym wykrzykiwać obrzydliwe epitety
pod adresem innych
samochodów na drogach wszystkich miast
I tego dnia chciałbym tylko w duchu się śmiać
A następnego aż od świtu być jak oczyszczony
Za miesiąc zaś byłbym zwykłym starym i przestrzegającym reguł dobrym
szoferem
"Taxi-Turèll"
bo tak będą mnie nazywać -

Ach nie mogę się doczekać!
Gdy dorosnę chcę być taksówkarzem!
W następnym życiu prawdopodobnie będę chciał być taksówkarzem - nareszcie!

niedziela, 18 kwietnia 2010

Kurza twarz

Co ludzi tak rajcuje w tym, że kura, choćby chciała,
nie potrafi pofrunąć? Łatwo daje się oswoić i wie, że w niedziele
normalny człowiek chce dłużej pospać, wyskoczyć na piwo,
wrócić do domu i zjeść rosół. Kury nachodzą się,
nadrepczą, aż pójdą spać z kurami. Można je łapać
za pierze i zamknąć im dziób. Niektórym smakują udka,
inni wolą pierś.

Zawieszenie broni

To się zaczęło na placu zabaw. Zasypało piachem
z piaskownicy. Ucichło

echo wojny między podwórkami. Każdy chciał być wodzem
plemienia. Zwyciężyć; męska sprawa

obojętnieć na strach leżąc
jak trup. Pod gołym niebem ślepaki z grochu i tylko

na filmach szczątki ubrań, świst amunicji.
Jakaś historia chce udowodnić, że przeżyłeś a nawet jeszcze
żyjesz.

sobota, 17 kwietnia 2010

James Tate - kilka tłumaczeń

A Knock On The Door

They ask me if I've ever thought about the end of
the world, and I say, "Come in, come in, let me
give you some lunch, for God's sake." After a few
bites it's the afterlife they want to talk about.
"Ouch," I say, "did you see that grape leaf
skeletonizer?" Then they're talking about
redemption and the chosen few sitting right by
His side. "Doing what?" I ask. "Just sitting?" I
am surrounded by burned up zombies. "Let's
have some lemon chiffon pie I bought yesterday
at the 3 Dog Bakery." But they want to talk about
my soul. I'm getting drowsy and see butterflies
everywhere. "Would you gentlemen like to take a
nap, I know I would." They stand and back away
from me, out the door, walking toward my
neighbors, a black cloud over their heads and
they see nothing without end.


Pukanie do drzwi

Zapytali mnie czy myślałem kiedykolwiek o końcu świata,
a ja im mówię: "Wejdźcie, na miłość boską, wejdźcie,
czymś was poczęstuję". Po kilku kęsach zaczęli
rozmawiać o życiu wiecznym.
"Ach, ale czy kiedyś widzieliście winogronowego liścia
szkielecik? A oni wciąż o odkupieniu, o wybranych, którzy
zasiądą po Jego prawicy. I co? Będą tak siedzieli?
Czuję, że jestem osaczony przez nabuzowanych zombie:
"Spróbujcie cytrynowego ciasta, kupiłem wczoraj, w piekarni
Pod Trzema Psami". Ale oni chcą tylko gadać
o mojej duszy. Robię się senny, mam mroczki
przed oczami. "Panowie, nie macie ochotę na drzemkę,
pytam, bo ja bardzo". Nagle wstali, wycofują się,
prosto do drzwi. Kroczą ku moim
sąsiadom, a nad ich głowami
ciemne chmury; widzą nicość, która
trwa bez końca.

tłumaczenie Ewa Brzoza Birk

Never Again The Same

Speaking of sunsets,
last night's was shocking.
I mean, sunsets aren't supposed to frighten you, are they?
Well, this one was terrifying.
Sure, it was beautiful, but far too beautiful.
It wasn't natural.
One climax followed another and then another
until your knees went weak
and you couldn't breathe.
The colors were definitely not of this world,
peaches dripping opium,
pandemonium of tangerines,
inferno of irises,
Plutonian emeralds,
all swirling and churning, swabbing,
like it was playing with us,
like we were nothing,
as if our whole lives were a preparation for this,
this for which nothing could have prepared us
and for which we could not have been less prepared.
The mockery of it all stung us bitterly.
And when it was finally over
we whimpered and cried and howled.
And then the streetlights came on as always
and we looked into one another's eyes--
ancient caves with still pools
and those little transparent fish
who have never seen even one ray of light.
And the calm that returned to us
was not even our own.


Odmieniony

Mówicie o zachodzie słońca? Wczorajszy, to dopiero był szok.
Chodzi mi o to czy zachodzące słońce mogło by przerazić?
Wszystko jedno, ludzie, ten był niesamowity. Oczywiście, piękny,
nawet bardzo piękny.
Nadzwyczajny.
Co za rozkosz, aż brakowało tchu,
uginały się kolana.
I te kolory! Nieziemskie:
brzoskwiniowy, kapiący niby opium
pomarańczowy, żarem jak z piekła.
W tęczówkach szmaragdowy kosmos.
Bezczelnie wirujace barwy,
a każda z nas drwiła, jakbyśmy byli niczym.
Niby przez wszystkie życia przygotowywani,
ale cały czas nie gotowi.
Gorycz, a kiedy już po wszystkim, jęki.
Nagle zaiskrzyło światło ulicznych lamp, które
były w pobliżu,
spojrzeliśmy w inne oczy--
W głębi sędziwych jaskiń ze stojącą wodą
zobaczyliśmy ryby o przezroczystej skórze,
co nigdy nie poczuły ani jednego promienia słońca.
Ogarnął nas spokój i wszystko, co do nas nie należy.

tłumaczenie Ewa Brzoza Birk


Father` s day - James Tate

My daughter has lived overseas for a number
of years now. She married into royalty, and they
won`t let her commmunicate with any of her family or
friends. She lives on birdseed and a few sips
of water. She dreams of me constantly. Her husband,
the Prince, whips her when he catches her dreaming.
Fierce guard dogs won`t let her out of their sight.
I hired a detective, but he was killed trying to
rescue her. I have written hundreds of letters
to the State Department. They have written back
saying that they are aware of the situation. I
never saw her dance. I was always away at some
convention. I never saw her sing. I was always
working late. I called her My Princess, to make
up for my shortcomings, and she never forgave me.
Birdseed was her middle name.

Dzień ojca


Moja córka od kilku lat mieszka w zamorskim kraju.
Wżeniła się w królewską rodzinę i oni sobie nie życzą,
żeby się kontaktowała z rodziną albo z przyjaciółmi.
Zjada jak ptak nasionka, które popija kilkoma łykami wody.
Śniła o mnie, ale mąż, książę, gdy dała się na tym przyłapać,
wychłostał okruszynkę. Straż groźnych psów nie spuszcza z niej oczu.
Zatrudniłem detektywa, niestety, zabili go, bo próbował
ją uwolnić. Napisałem setki listów do Departamentu Stanu,
ale odpisali, że dobrze wiedzą w jakim jest położeniu.
Nigdy nie widziałem, żeby tańczyła, zawsze byłem na jakimś zebraniu.
Nie słyszałem, żeby śpiewała, za długo siedziałem nad robotą.
Zwałem ją moją Księżniczką, żeby tylko zechciała się spotkać,
choć na chwilę. Nigdy mi nie wybaczyła.
Banialuka, tak miała na drugie.

tumaczenie Ewa Brzoza Birk

piątek, 16 kwietnia 2010

Kroki w chmurach

najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy,
od których bieg życia każe nam odchodzić
- nieraz na zawsze


Marek Hłasko

Twarze, podróże, droga do domu; zapamiętać, upchnąć
w słowach i wysłać ósmego dnia. Paryż, Tel Awiw potem
Wiesbaden, pętla: pisanie tak samo wspaniale jak chlanie.
Potwór tym okrutniejszy, im niechciany, więc listy, telefony
Hania, Czaczkes, Esther, czyjeś ramiona, miłość?
Nie ufam niczemu, co ma pizdę i zna wartość pieniądza.

Zatęchła pościel, ryż, kac każdego dnia. W garści proszki
na sen. Nie mój, piękny kraj: zbierają śmieci, równo strzygą
trawniki. Można wszystko spisać na bibułce od papierosa.
Przeciąć drzewo i odczytać historie.
Podciąć żyły.

Sylvia wyrzuca spinki

Zleciały się pszczoły, użądlą, gdy nektarnik kwiatów
wyschnie. Znam ich zwyczaje, ale nic nie mogę zrobić,
tylko tulę się do ciebie, Ted, a ty szepczesz Shirley
och, Shirley?

Wyrzuciłam twoje spinki do śmietnika, więc tańcz
z długonogą blondynką; będę płakała nad przypalonym
żarciem, nad tysiącem listów i wierszy, które
strawi ogień. Wiem, pszczoły trzeba zlikwidować,
trutnie przenoszą choroby.

Ted, "komu zadedykujesz książkę? Swój pępek,
swojego penisa?". Bartnika, który podkradał roje,
przywiązywano do drzewa za pomocą jelit. Do końca
będę walczyć i nieważne, że Assia Wevill nosi modne,
eleganckie płaszcze. Urodzę jeszcze jedno dziecko,
przygotuję jedzenie, a potem uszczelnię drzwi.

środa, 14 kwietnia 2010

Przypływ

Najważniejszego
szukaliśmy w zakazanych
książkach,
a potem trzeba było kontynuować
błędy w tekście.

Errata musiała wystarczyć;
na tymczasowym wygnaniu szybko
opanowaliśmy mowę psa,
karmieni bajką o Jasiu i Małgosi
baliśmy się
drzew, które rzucały cień
sięgający korzeni.

Ktoś się modlił,
gdy morze niebezpiecznie wzbierało
czekaliśmy cierpliwie
aż nadpłynie wielka ryba i otworzy się
trzecie oko.

sobota, 10 kwietnia 2010

Czarna skrzynka

Podobna do marnotrawnej córki nie wracam
do domu; na emigracji jestem trochę tu, ale dziś
tam, gdzie puste krzesła.
W katyńskim lesie dym układa się w łańcuszek wirów
zwany ścieżką, którą biegnę
z sercem wypełnionym turbulencją,
pomarańczą.

Bezdech

Od chwili, gdy nazwałaś iskrę w kominku ogniem,
nie mam tajemnic.
Cienie, których boją się dzieci
po latach przestają straszyć.
Stado różowych flamingów na śniegu, nie musi być iluzją,
takie obrazy są widzialne
zanim słońce zajdzie
za morze.
Pytałam, co zrobisz z ciałem w obrzękach
albo tymi, którzy
zaglądają do twojej sypialni.

Na czerwonym świetle przebiega przez ulicę wiele kobiet
i mężczyzn. Opłakują odebraną zabawkę.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Nr 2012

Zasypiam z głową na twoich kolanach. W otwartych drzwiach
staje pożeracz plasterków gruszek. Czerwienię się
aż po bliznę pamiętającą cesarskie cięcie.
Tej nocy zdam sobie sprawę, że pragnienie jest częścią
nadgryzionej autobiografii. Już od świtu w sieci
polecają kulki gejszy i mężczyznę niby lalkę
do pompowania. Obudzona biegnę po chłodnej podłodze;
pomiędzy bulgotem a życiem kilka drobiazgów, które
jak ptaki przycupnęły na gałęzi. Odfruną i zapominą,
że kiedyś były łysymi pisklętami.


Internetowe liczniki

wtorek, 6 kwietnia 2010

Pascha

Siedzę na ławce w przeciwsłonecznych okularach.
Nad brzegiem morza spokój, nic się nie poruszy
zanim mewa nie wytropi trochę mięsa. Oczywiście mogę udawać,
że czytam gazetę - nikt mi nie zabroni zainwestować
w blizny albo ubezpieczyć kaszel.
Chciałabym jak młode dziewczyny z piskiem moczyć nogi;
nie jestem wybredna, tu słońce rozkręca się popołudniu.
Na Wielkanoc, gdy tyle o Zmartwychwstaniu, nawet narcyzy
są święte.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Marzenie ściętej głowy

Dziewczyny tu ani ładne, ani brzydkie; wstydliwie
zasłaniają ręką roześmiane usta. Wieczorem most dudni
od kroków, migają światła. Paradują,
tylko Zośka modli się, czeka na cud.
Śni o karierze sekretarki-referentki. Może aktorki,
w najgorszym razie modelki. Ślini barwne okładki, wyrywa strony.
Obok lasu zrobili asfaltową drogę, chciałaby nią odjechać.
Zostawić mdły obraz z dzieciństwa: biegnący przez podwórko kogut
z uciętą głową. Została, jednak uparcie odmawia jedzenia rosołu.

sobota, 3 kwietnia 2010

Sea Shant

First, I will buy shoes and you will wear them
even though you don’t know
how to dance on the crate. But it is not the reason
to the anxious, it’s still too early so we don’t have to
miss each other. Illusions are worse than the enemy -

before you will sail away to the other side of the island,
it will be bright: "The devil will take care of the rest,
so let’s enjoy this bottle of rum."

Immedicabile vulnus

Kładę rękę na jej brzuchu, zimno ci, pytam.
Plujesz więc, która z nas bardziej
nienawidzi siebie?

Musisz się bać, nie musisz się bać otwartej puszki nieba.
Biegniesz tam gdzie się kończy taras i zaczyna podłoga
z puszystym dywanem.

W wilgotnych prześcieradłach oddech
ożywia naszą grę
w osobiste wieczności.

Nie miej złudzeń, tylko jedna z nas zapamięta
bajkę o jednorożcu; w bladym świetle księżyca,
czeka ojciec, całuje
ścianę.

chaise longue '.pl (dehnelówka)

Ze śniegu breja
jak kozia sierść; a ja sobie żyję
nad morzem i klikam obok
innych klik.

Szczypiorek panoszy się
w doniczce, muszelka ze szcześcia
skrzypi, drewniaki tupią: tup, tup,
trup? Oh, yes, sir

sentymenty są miłe, by the way,
czy pan o poezji gada? - "cóż, niestety" -
nikogo nie poczęstuję ostatnim papierosem, kolego!
Nawet wtedy, gdy przez chwilę mi zapachnie
włos po dziewczynach
i chłopcach zza bramy.

Bukowski.com

Zanim mnie znienawidzicie, zachowam ząb -
wszystkich nie usunę. Muszę mieć czym rozgryzać
szkło. Czy mówiłem, że zółty to mój kolor?
Najsmutniejszy, bo nocą niewiele widzę - piszę
w szlafroku, na bosaka. Od czasu do czasu macham
dużym palcem, daję znak, że nie ma się co cackac
i trzeba wreszcie obciąć paznokieć. Założyć but,
zrobić krok - być na swój sposób przygotowanym
do śmierci. Powiem: było mi miło, ale czas się zbierać,
na Twe łąki, Panie. Jakie łąki? Wokół beton, ludzie,
samochody - ruch od czerwonego, do zielonego światła.
A mnie to wali, niech przyjdzie, weźmie za rękę i pokaże
zółty kolor majtek.


* http://www.wrzuta.pl/audio/cgWRI75rUy/bukowski_com

Obraz

Mama sprzątała w soboty, a w niedziele biegła
do kościoła. Wtedy chciałam być ministrantem,
ale bałam się czarnych kulek różańca.
Oczywiście, niebo było abstrakcją - chorej
wmawiano, że i boska tolerancja
może się wyczerpać.

Przed zaśnięciem wymyślałam
koniec świata, którego stanę się przyczyną;
sen o słojach w drewnie i ludziach bez twarzy
przechodzących na drugą stronę mostu,
niczego nie wyjaśnił.

Dlatego poszłam do piekła już w dzieciństwie; tam znalazłam
wiele ciemnych stron pomiędzy okładkami książki z obrazkami
świętych - pamiątki z wakacji w Disneylandzie.